*KIM*
Biegłam skrótem przez park. Znowu spóźnie się na karate! Pewnie Rudy zrobi mi kazanie na temat, że mam się nie spóźniać, że nie może czakać, że jestem nieodpowiedzialna. Ach... Wreszcie. Wpadłam do dojo jak błyskawica.
- Sorki! Tak wiem że się... - ku mojemu zdziwieniu, na ławce siedział mój sensei a dookoła niego pozostali uczniowie.
- Łoo! Wyobrażasz sobie, gdybyśmy to umieli? - zachwycał się Jack
- No! To by była masakra! - przyznał Rudy, widocznie oglądali filmy na necie.
- Eem... Rudy, co wy robicie? - zapytałam
- O Kim! Opowiadałem chłopcom o Stani Serany.
Obdarzyłam Gillespi'ego zdziwionym spojrzeniem.
- To legenda karate! Wymyślała własne ciosy, przewroty, a nawet układy! Była strasznie szybka, a jej ciosy, potrafiły zabić! Była niesamowita!
- Zaraz, zaraz! Powiedziałeś "była". Co się z nią stało? - zapytał Eddie
- To był straszny wypadek... W czasie jej setnej i jednocześnie ostatniej walki - pojawiła się retrospekcja - Źle wykonała podwójną śrubę z wykopem. Przeciwnik zablokował ją w powietrzu, a ona upadła na matę. Nie zdązyła się podnieść, bo Lumiere Li, przygwoździł ją do podłogi. Potem, tylko cios na strefę głowy... - koniec retrospekcji - Wylądowała w szpitalu na bardzo długo. Stani już nigdy nie stanęła do walki... Ja słyszałem taką historię.
- Yoł! Yoł! Skoro była najlepsza, czemu jej nie poznałem? - wtrącił Jerry
Wszyscy z dezaprobatą pokręcili głowami.
- Może moglibyśmy ją znaleźć - zaproponowałam
- Możemy próbować! - powiedział Jack
- Dobra! Koniec pogaduszek! Zaczynamy trening! Zaczynają się zawody! - oznajmił Rudy z dziwnym wyrazem twarzy.
Zaczęliśmy się rozciągać. Chłopcy byli nabuzowani. Ja nie widziałam Stani, ale gdyby ona wróciła do karate! Byłoby super!
- Kim z Jerrym, Millton z Jackiem a Eddie ze mną! - powiedział sensei - Przybrana walka!
- Co?! - krzyknął Millton - Jack ma czarny pas, a do szpitala trochę jest!
- Spoko. To tylko trening!
Rudy dawał fory Eddiemu. Ja Jerremu nie odpuściłąm. Kilka płynnych ciosów, przewrót i zwycięstwo. Mój przeciwnik leżał jęcząc na macie.
- C-co tak ostro?
- Trening! - zarzuciłam włosami
*JACK*
Trenowałem z Milltonem. Uciekał od niektórych ciosów, i musieliśmy zaczynać od nowa. Nagle, zauważyłem przzez szklane drzwi, napakowanego dorosłego mężczyznę, w czarnych ciuchach i okularach. Patrzył głównie na dojo. Facet był naprawdę wielki. Zauważyłem też dziewczynę. Długie, brązowe lekko pofalowane włosy upięte w taki średni kucyk. Przez nieuwagę, Millton trefił mnie w ramię. Straciłem równowagę i upadłem.
- Jack! Co się dzieję? - podskoczył do mnie Rudy
- Rozkojarzyłem się... - zdziwiłem się, gdy znów spojrzałem na zewnątrz i nikogo nie było - trochę boli, ale zaraz przejdzie...
Usiadłem na ławce masując ramię. Przysiadła się Kim. Spojrzała na mnie.
- Naprawdę nic ci nie jest? - zapytała
- Nie! Nic, nic się nie dzieje - zaprzeczyłem
Dziewczyna mimo wszystko ściągnęła z mojego ramienia kimono i koszulkę. Syknąłem
- Taaa! Nic ci nie jest! - sarkastycznie krzyknęła Croaford (Kim)
- Jack! - krzyknął Rudy
Spojrzałem na bolące miejsce. Granatowy siniak na cały obojczyk.
- Idziemy do szpitala!
Usiadłem na ławce masując ramię. Przysiadła się Kim. Spojrzała na mnie.
- Naprawdę nic ci nie jest? - zapytała
- Nie! Nic, nic się nie dzieje - zaprzeczyłem
Dziewczyna mimo wszystko ściągnęła z mojego ramienia kimono i koszulkę. Syknąłem
- Taaa! Nic ci nie jest! - sarkastycznie krzyknęła Croaford (Kim)
- Jack! - krzyknął Rudy
Spojrzałem na bolące miejsce. Granatowy siniak na cały obojczyk.
- Idziemy do szpitala!
<W SZPITALU>
*MILLTON*
Jacka wzięli na badania. Byłem zaniepokojony. Chodziłem w kółko.
- Brawo Millton! - krzyknęła Kim
Jeszcze czekaliśmy pięć minut. Wyszedł do nas lekarz.
- Jack lekko złamał kość. Musieliśmy mu włożyć rękę w gips. Za tydzień stawia się znów u nas.
Po 20 minutach zobaczyliśmy przyjaciela. Był uśmiechnięty. Jak gdyby nic się nie stało.
- Nie! Nie, nie, nie! Za pięć dni są zawody! Co ja zrobię? Brakuja nam jednego zawodnika...
- Moja ciocia...
- dobrego zawodnika! - przerwał Eddiemu Rudy
- Spokojnie! Coś wymyślimy! - Jack starał się uspokoić sytuację - Wynośmy się stąd! Nie lubię szpitali.
- Idziemy na fallafele? - zaproponowała Kim, a wszyscy pokręcili głowami.
<U FELLA FALLAFELA>
- Jack... Naprawdę przepraszam... - powiedziałem już trzeci raz - Nie chciałem...
-Millton! Ile razy mam ci mówić, że prawie nic mi nie jest!? - odparł Anderson (Jack)
- Teraz Rudy panicznie szuka kogoś, żeby był tak dobry jak ty. Próbuje chyba od godziny... - poinformowała Kimberly
- Kogoś znajdzie...
Jack rozejrzał się. Jego wzrok utkwił na stoliku przy ścianie.
*JACK*
Znowu ta dziewczyna! Mam wrażenie że już ją kiedyś widziałem, ale...
- To katastrofa! - wpadł Rudy z pudłem telefonów - Nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić! - uderzył głową w stół
Podejść do niej? Może mogła by pomóc?
- Zapłacę! - odeszłem od stolika
Gdy rozmawiałem z Fellem weszły Czarne smoki, a na czele Frank. Nie zauważyłem ich, podobnie jak kelnerka mnie. Poszedłem do łazienki by zmyć z siebie jedzenie.
Gdy rozmawiałem z Fellem weszły Czarne smoki, a na czele Frank. Nie zauważyłem ich, podobnie jak kelnerka mnie. Poszedłem do łazienki by zmyć z siebie jedzenie.
*JERRY*
- Jacka dziś z wami nie ma? - zapytał Frank
- Stoi tam.. -pokazałem kasę - Poprawka. Stał tam. Gdzie on jest?!
- Czy to Babbaganush? (nie wiem jak to się piszę)
- Zostaw to! - warknęła Kim
- A co? Sama nie dasz rady z nami trzema
Tak właśnie było. Dziewczyna dostawała baty, a Andersona (Jack) nigdzie nie było.
- Hey!
Do naszych uszu doszedł melodyjny głos . Dziewczyna ze stolika przy ścianie, pięknie znokautowała jednego ze smoków. Zaczęła pomagać Kim. Jej ciosy były płynne, ale ostrożne. W kończu nadbiegł Jack, a Czarne smoki uciekły. Widok ich wystraszonych twarzy był bezcenny.
- Dzięki za pomoc! - powiedziałam
Dziewczyna posłała mi lekki uśmiech i wyszła.
- Łał! Co się tu działo! - krzyknął Eddie
- Wkurzają mnie te Czarne smoki... - rzuciłam
- Kim, kto ci pomógł? Znasz ją? - zapytał Jerry wskazując stolik w którym siedziała
- Nie... Ale gdzieś ją już widziałam...
- Hey!
Do naszych uszu doszedł melodyjny głos . Dziewczyna ze stolika przy ścianie, pięknie znokautowała jednego ze smoków. Zaczęła pomagać Kim. Jej ciosy były płynne, ale ostrożne. W kończu nadbiegł Jack, a Czarne smoki uciekły. Widok ich wystraszonych twarzy był bezcenny.
*KIM*
Dziewczyna posłała mi lekki uśmiech i wyszła.
- Łał! Co się tu działo! - krzyknął Eddie
- Wkurzają mnie te Czarne smoki... - rzuciłam
- Kim, kto ci pomógł? Znasz ją? - zapytał Jerry wskazując stolik w którym siedziała
- Nie... Ale gdzieś ją już widziałam...
*JACK*
Więc nie tylko ja mam takie przeczucie!
- Patrzcie! Zostawiła torebkę! - powiedział Eddie
- Może uda się ją jeszcze dogonić! - powiedziała Kimberly
Zabrałem torbę. Niestety, po dziewczynie nie było ani śladu.
- Szybka jest... - mruknąłem
<W SZKOLE>
*KIM*
- Jack! Znalazłeś ją? - zapytałam
- Zniknęła jak kamfora! - odpowiedział
- To gdzie jest torba? - wtrącił Jerry
- Pilnuje ją Rudy...
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- Ja znam się na dziewczynach - Jerry objął Jacka ramieniem - gdy Rudy coś zrobi, zadraśnie, urwie czy pogrzebie w środku... - pauza - Już nie żyjesz...
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- Ja znam się na dziewczynach - Jerry objął Jacka ramieniem - gdy Rudy coś zrobi, zadraśnie, urwie czy pogrzebie w środku... - pauza - Już nie żyjesz...
<U RUDY'EGO>
*RUDY*
Zatarłem ręce. Na biórku przedemną leżała biała torebka. Ostrożnie odpiąłem pasek. Wyciągnąłem kosmetyczkę, okulary przeciw-słoneczne, telefon, pudełeczko i notatnik. W środku, był srebrny naszyjnik z literą "S". Nie mogłem się powstrzymać i zajrzałem do notesu. Z niego wypadła koperta, a w niej były zdjęcia. Byłem zaszokowany... Usłyszałem kroki. Wyszedłem z pokoju z fotografiami w ręku.
-Cześć Rudy! - przywitał się Jack
- Popatrzcie! Ta dziewczyna, która zostawiła torebkę, ćwiczy karate!
-Cześć Rudy! - przywitał się Jack
- Popatrzcie! Ta dziewczyna, która zostawiła torebkę, ćwiczy karate!
---------------------------------------------------------------------
Hej! Pierwszy rozdział :O
Ale jaja xD
Mam nadzieję, że się podoba.
A to takie coś XD